-

deszcznocity

Dla chłopczyka i dziewczynki

Czasami siedząc sobie w kuchni przy kubku rozgrzewającej herbaty, zatracam się w myślach i błądzę po różnych nurtujących mnie zagadnieniach. Ostatnio mój wzrok padł przy tym na kolorowe jabłka leżące w koszu na owoce. W tym też właśnie momencie nasunął mi się na myśl temat witamin w naszym współczesnym jedzeniu. Właściwie to, konkretniej mówiąc, temat ich braku. Wiem, wiem – co niektórzy podnoszą już ręce w górę, chcąc przypomnieć mi czym prędzej o ogólnie panującym konsensie w sprawie wyśmienitego zaopatrzenia społeczeństwa w witaminy. Zgodnie z owym przekonaniem odpowiadają mi zatem chórem: Porzuć te myśli kobieto, bo każdy względnie zdrowo odżywiający się Europejczyk nie potrzebuje żadnych witamin w pigułce! W końcu przede wszystkim (!) warzywa i owoce dostarczają nam wszystkich witamin i minerałów niezbędnych do życia. Na suplementy szkoda tylko czasu i pieniędzy, a na domiar złego można sobie nimi poważnie zaszkodzić i zrujnować zdrowie... Cóż, ja chyba nie byłabym do końca sobą, gdybym tego typu komentarze i porady przyjęła po prostu grzecznie do wiadomości, bez dalszego zagłębiania się materię... Stąd też zerknęłam ostatnio ponownie do literatury fachowej, żeby przypomnieć sobie to, o czym w sumie już nie raz czytałam.

W pierwszej kolejności powędrowałam zatem do wypowiedzi profesora Andrew Saula (kto interesuje się medycyną ortomolekularną, temu nie trzeba przedstawiać, kim ów profesor jest) i znalazłam taką oto wypowiedź: Brak zgonów z powodu witamin. Zero! Do takich wniosków skłonił go kolejny z rzędu raport amerykańskiego centrum kontroli zatruć opisany w dzienniku poświęconemu toksykologii (z roku 2018). W owym raporcie widnieje bowiem czarno na białym, iż w danym roku:

Nie zarejestrowano żadnych zgonów spowodowanych jakąkolwiek suplementacją minerałami, witaminami, aminokwasami (również w przypadku kreatyny!), czy nawet ziołami.

Informacja zapewne szokująca dla licznych oponentów suplementacji ww. substancjami. Ba, nie tylko szokująca, ale i chętnie omijana szerokim łukiem i wypierana ze świadomości. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie, zwłaszcza przy lekturze popularnych brukowców, ale niestety również czytając posty poniektórych dietetyków i lekarzy... Chcąc zatem podkreślić bezpieczeństwo wspomnianych suplementów w przeciwieństwie do leków na receptę, zwracam waszą uwagę na następujące fakty:

W samych Stanach Zjednoczonych produkty farmakologiczne zabijają co roku ok. 106 tys. pacjentów.
Spoglądając w stronę Europy, sprawy mają się podobnie. W Niemczech liczbę zgonów wywołanych przez leki szacuje się na 58 tyś. rocznie.
Dochodzi do tego rocznie ok. 8 tyś. zgonów ze względu na błędy w sztuce lekarskiej (prawdopodobniej nawet dużo więcej) oraz „zaledwie” 50-100 tyś. Osób, które cierpią z powodu poważnych powikłań zdrowotnych wywołanych przez przepisane im leki.

Jak myślicie, czy polski system opieki zdrowotnej znacznie się pod tym względem różni od wyżej wymienionych krajów? Ja, delikatnie mówiąc, nie mam co do tego zbyt ogromnego przekonania...

W porządku, może i nie trzeba się zatem bać witamin jak ognia piekielnego, i o wiele trudniej wyrządzić sobie nimi szkodę, niż nam się ogólnie wydaje. Jednak to stwierdzenie w żaden sposób nie uzasadnia jeszcze częstego, czy nawet regularnego używania suplementów w życiu codziennym. Czy jedząc zatem zbilansowaną dietę potrzebujemy jeszcze jakiegokolwiek uzupełnienia w postaci pigułek witaminowych? Pierwszy problem, na jaki natkniemy się, chcąc na to pytanie odpowiedzieć, to kwestia definicji diety zbilansowanej. Pojęcie niby każdemu dobrze znane i lubiane, jednak jak przychodzi przysłowiowo co do czego, to się jednak okazuje, że definicja jest tu bardzo zamglona i mało konkretna. Czy dieta zbilansowana wygląda dla każdego tak samo? Cóż, zdaje się, że zależy kogo zapytacie... kierując pytanie w stronę autorów piramidy żywieniowej, informatorów dla rodziców i dzieci odnośnie zdrowego żywienia czy też poniektórych dietetyków i lekarzy – owszem. Słowem: Jedz zboża pełnoziarniste, 5 porcji warzyw i owoców dziennie, zapijaj mlekiem (ważne by było niskotłuszczowe, reszta nieistotna) i sokami, może dorzuć jeszcze trochę chudego mięska i czasami jajko i będzie wszystko w normie... Gdyby to nie było tak tragiczne w skutkach, to pewnie większość z was tarzałaby się teraz ze śmiechu po podłodze. Mnie to już bynajmniej nie zaskakuje, chociaż czasami demotywuje, zwłaszcza jak widzę, jak uporczywie te brednie tkwią w ludzkich umysłach. Co mnie natomiast mocno zaskakuje, to fakt, iż nawet co niektóre instytucje państwowe odpowiedzialne za kontrolowanie zaleceń żywieniowych, jak najbardziej zdają sobie sprawę z tego, że ich własne zalecenia NIE ZDAJĄ egzaminu! Tak, zgadza się, wcale się nie przejęzyczyłam! Nikt się tylko chętnie do tego publicznie nie przyznaje. Być może dlatego, że wołanie o porządną reformę systemu, byłoby wówczas nie do przeoczenia i trudne do zignorowania... Dla nauocznienia sprawy przytoczę wam poniżej wyniki oficjalnych badań niemieckiej instytucji państwowej DGE na temat zaopatrzenia społeczeństwa w niezbędne witaminy. Badanie to zostało przeprowadzone dwukrotnie w roku 2008.

Pomijając bezspornie zwiększone zapotrzebowanie na witaminy u osób chorych, starszych i ciężarnych, naukowcy doszli do szokujących wniosków, iż w grupie osób młodych (19-35) –  a zatem w grupie teoretycznie najlepiej zaopatrzonej – stwierdzono istotne niedobory u  badanych.

19-35 latkowie   Mężczyźni %   Kobiety %
Witamina A         50/13              46/12
Witamina D         68/81              82/91
Witamina E          32/47             52/46
Witamina B1        45/20             61/27
Witamina B2        59/20             71/22
Witamina B6        53/75             76/81
Witamina B12      31/7               66/28
Kwas foliowy        97/75             99/81
Witamina C          56/36             49/31

Poczekam jeszcze chwilę z dalszym wątkiem, by dać wam czas na ponowne przeczytanie i przeanalizowanie powyższych informacji. Zatem powtórzę jeszcze raz dla rozwiania wszelkich wątpliwości: Zdrowe i młode osoby, przebadane przez naukowców podwójnie w ciągu jednego roku, osoby, którym zalecenia instytucji ds. żywieniowych były dobrze znane, miały znaczne niedobory we WSZYSTKICH badanych witaminach względem zalecanych wartości! Ale nie martwcie się! Was to pewnie nie dotyczy, w Polsce przecież lepiej się ludziom wiedzie, i wy zapewne regularnie chodzicie na badania krwi i macie wszystko pod kontrolną... Wybaczcie, czasami ten diabeł ironii siedzi mi na ramieniu i szepcze nieustannie do ucha tak, że trudno mi się opanować. Mea culpa...

Sprawa jest zatem poważna, a na dodatek otacza nas mnóstwo błędnych i bagatelizujących informacji. Oceniając zawartość witamin w spożywanych przez nas produktach często zapominamy bowiem wziąć pod uwagę czynniki, które mają ogromny wpływ na ostateczną zawartość witamin w danej potrawie. Pomyślcie tu chociażby o różnicy między uprawą konwencjonalną a ekologiczną. Przy czym ja wolę nazywać to uprawą przy użyciu chemii i trucizny oraz uprawą tradycyjną i naturalną. Tyle tylko, że takie nazewnictwo to marketingowe samobójstwo, więc rozumiem, czemu się nie przyjęło. Kolejną kwestią do rozważenia jest cykl transportowo-magazynowy. Przy tej okazji powrócę do mojego przykładowego jabłka, od którego ta cała moja dzisiejsza polemika się w ogóle zaczęła. Pamiętam dobrze kwaśny smak świeżych jabłek zerwanych prosto z babcinego sadu, ich aromat, jędrną skórę. Dziś trzeba się porządnie nagimnastykować, aby znaleźć w sklepie coś, chociażby po części adekwatnego. Długie magazynowanie i transport, wzmożona ekspozycja na światło, tlen i temperaturę powodują rozpoczęcie procesów enzymatycznych, które degradują witaminy. Kiedy dziś dajemy  dziecku do ręki jabłko, możemy się liczyć praktycznie z tym, że dostanie ono porządną porcję cukru, bo witaminy to się z tego jabłka już praktycznie ulotniły. Jako  że my ludzie mamy jednak wybitną zdolność do niszczenia natury i przekształcania naszego naturalnego środowiska na niekorzyść, to wspomnę jeszcze o szczycie głupoty, jeżeli chodzi właśnie o denaturalizację i wypłukiwanie witamin z jedzenia. W tym przypadku, pozostając przy bohaterze mojego dzisiejszego wywodu – mianowicie jabłku pospolitym – odsyłam was myślami do słoiczków z musem jabłkowym dla dzieci. Czy ktoś się kiedyś nad tym naprawdę zastanawiał, ile składników odżywczych jeszcze w ogóle jest w tym zapasteryzowanym na śmierć i zakonserwowanym na wieczność jabłku w formie papki?

Na pocieszenie i zakończenie moich rozmyślań i wywodów na temat zaopatrzenia w witaminy, przytoczę wam jeszcze tylko jedną krótką anegdotę od znanego niemieckiego lekarza, mianowicie doktora U. Strunza, który zasłynął jako nieprzeciętny sportowiec oraz medyk, promujący terapię ortomolekularną w celu osiągnięcia pełni (!) zdrowia. Zgodnie z mottem: Lepiej wspierać dobre zdrowie i troszczyć się o nie tylko na poziomie minimalnym, lecz najlepiej optymalnym, aniżeli później większym nakładem czasu, wysiłku i pieniędzy reparować schorowane ciało. Strunz napisał bowiem niegdyś w jednym ze swoich licznych poradników, że raz jedyny w swoim życiu miał przyjemność opiekować się jako lekarz grupą sportowców z Afryki, którzy nie potrzebowali żadnych (co potwierdziły też badania krwi) suplementów witaminowych! Ich styl życia, daleki od tempa i stresu wschodnich krajów, konieczność jedzenia tego, co natura im dawała w sezonie – w formie świeżej i nieprzetworzonej – oraz spożywanie diety wysokobiałkowej z dodatkiem „naturalnej multiwitaminy odzwierzęcej” w formie surowej (!) okazuje się dalej idealnym rozwiązaniem dla ludzi, zgodnym z tym, co matka natura dla nas przewidziała. Zatem wybór należy w sumie do każdego nas, lecz gdy styl życia zbyt bardzo nas od tego oddala, to może jednak warto pomyśleć o odpowiednim dopasowaniu w formie suplementacji.

Autor: Magda Hanna Somfai



tagi:

deszcznocity
12 października 2022 09:15
8     1335    8 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

atelin @deszcznocity
12 października 2022 12:02

"Przy tej okazji powrócę do mojego przykładowego jabłka, od którego ta cała moja dzisiejsza polemika się w ogóle zaczęła. Pamiętam dobrze kwaśny smak świeżych jabłek zerwanych prosto z babcinego sadu, ich aromat, jędrną skórę."

Ja też pamiętam, a jak się przypadkiem takie jabłko myło, to nie zostawały kropelki na nawoskowanej skórce.

zaloguj się by móc komentować

ewa-rembikowska @deszcznocity
12 października 2022 12:02

Jedną sprawą jest to co dostarczamy organizmowi a drugą  przyswajalność przez organizm. Jedno bez drugiego nie zafunkcjonuje.

zaloguj się by móc komentować

OjciecDyrektor @ewa-rembikowska 12 października 2022 12:02
13 października 2022 07:54

Aby organizm cos przyswoim musi mieć właściwą florę bakteryjną w jelitach i dwunastnicy. Bez tego wszystko będzie bezwartosciowe. I tu jest problem, bo zsiadłego mleka prosto od krowy to kupić można ale w śladowych ilościach i tylko na bazarach. Takie zsiadłe prosto od krowy ma pinad 400 szczepów bakterii, a to sklepowe 2-4 szczepy zaimplementowane rzecz jasna sztucznie. 

 

Dziwi wysoki miedobór kwasu foliowego u kobiet. Czy obe nie jedzą zielonych warzyw? Myślę, że jedza. Ale to oznacza, że albo w ich jelitach nie ma wcale bakterii (tylko np. grzyby - po antybiotykach lub pigułkach antykoncepcyjnych) albo te warzywa sklepowe są bezwartosciowe. W ogóle widać że u kobiet są drastycznie większe niedobory niż u nężczyzn. I to wydaje się dziwne zważywszy jak kobiety są dbałe o dietę. Czyli jednak coś z ich jelitami jest nie w porządku.

 

Ze swojej strony z warzyw jem tylko cebule (tak jedna średnioduża na 2-3 dni) a z owoców tylko jagody w sezonie. Choć czasem kupię i mrożone. 

 

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

OjciecDyrektor @OjciecDyrektor 13 października 2022 07:54
13 października 2022 08:01

Dla tych co nadal są sceptyczni co do miodu przypominam tylko, że miód ma silne właściwości przeciwgrzybiczne i jedzac go likwidujemy lub znacznie ograniczamy ilość grzybów w naszych jelitach. One są jak tasiemiec - kradną wartościowe składniki. 

zaloguj się by móc komentować

McGregor @deszcznocity
13 października 2022 18:35

Oczywiście plus, ale nie bardzo rozumiem tabelkę. Z opisu wynika,że liczby wyrażone są w procentach poziomu normy. Co oznacza znak "/"  i konkretnie liczby przed i po tym znaku? 

zaloguj się by móc komentować

Paris @OjciecDyrektor 13 października 2022 07:54
13 października 2022 19:16

Tak,...

...  z  mlekiem  od  krowy,  takim  prawdziwym  jest  juz  DRAMATYCZNIE  CIEZKO  !!!

U  mnie  na  wsi  jest  -  DOSLOWNIE  -  7  krow  !!!   Jeden  gospodarz  trzyma  6  krow,  ale  on  oddaje  mleko  za  doplaty  i  nie  chce  bawic  sie  w  indywidualna,  prywatna  sprzedaz,...  poza  tym  wielu  ludzi  ,,nie  moze,,  juz  pic  mleka  od  krowy,  bo  im  ,,smierdzi,,  albo  jest  za  tluste,  wola  to  rozcienczone  g*wno  ze  sklepu.  Tylko  jeden  pan,  86  lat  trudzi  sie  jeszcze  i  przywozi  mi  2  razy  w  tygodniu  po  poltora  litra  przepysznego  mleka,  z  ktorego  zbieram  jeszcze  bita  szklanke  smietany,...  ale  przyuwazylam,  ze  ten  pan  dosc  mocno  podupadl  ze  zdrowiem  w  tym  roku  i  ma  problemy  z  wejsciem  i  zejsciem  na  rower  i  z  roweru.  Zaczelam  sie  nawet  modlic  za  niego,  zeby  Pan  Bog  dal  mu  jeszcze  troche  zdrowia,...  bo  jak  on  biedny  zaniemoze  -  no  to  dla  mnie  bedzie  KATASTROFA  !!!

zaloguj się by móc komentować

MZ @OjciecDyrektor 13 października 2022 07:54
13 października 2022 19:20

...no i kapusta kiszona w beczce!!!

zaloguj się by móc komentować

chlor @OjciecDyrektor 13 października 2022 07:54
13 października 2022 21:23

Za starej komuny po krowie mleko szło się z bańką na mleko do pobliskiej mleczarni. Komu to przeszkadzało? Póżniej pojawiło się to same surowe mleko w butelkach. Mleko fabrycznie pasteryzowane nie istniało w handlu.

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować